Cały czas patrzymy w młode twarze
„Paderewski, który wygrał Polskę na fortepianie” – ich autorskie przedsięwzięcie łączące rekonstrukcję historyczną i spektakl teatralny - było jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń sochaczewskich obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości. Bogusława i Jacek Górniccy, na co dzień polonistka i historyk pracujący w Zespole Szkół Ogólnokształcących, opowiadają nam o swojej działalności na polu edukacji i kultury, a także o tym, że możemy być dumni z naszej młodzieży.
Jak doszło do tego, że to właśnie wy przygotowaliście wydarzenie poświęcone Ignacemu Janowi Paderewskiemu?
Bogusława Górnicka: W ubiegłym roku, na początku wakacji zostaliśmy zaproszeni przez naczelnika Wydziału Kultury, Turystyki i Promocji Joannę Niewiadomską-Kocik na spotkanie z udziałem dyrektora ZSO Dariusza Miłkowskiego oraz dyrektora Muzeum Kolei Wąskotorowej Radosława Koniecznego. Poproszono nas wtedy o włączenie się w organizację obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości, a dokładnie zorganizowanie rekonstrukcji przejazdu Paderewskiego przez Sochaczew.
Jacek Górnicki: To, że pani Joanna Niewiadomska-Kocik zwróciła się do nas, było efektem kilku czynników. Żona zorganizowała kilka spektakli w szkole muzycznej, gdy jej dyrektorem była obecna pani naczelnik. Zdecydowało chyba jednak znakomite przedstawienie „Dziewczyny Wyklęte”. W rezultacie także przybliżenie postaci Paderewskiego i jego przejazdu przez Sochaczew przypadło nam w udziale.
O samym przejeździe przez Sochaczew wiemy jednak niewiele.
J.G.: To trudny temat. Zbyt mało źródeł, w dodatku niezbyt precyzyjnych, utrudniało realizację pomysłu. Wyszliśmy więc z prostego założenia - trasa z Poznania trwała około doby, w jej trakcie Paderewski zatrzymywał się nawet na małych stacyjkach. Wielce prawdopodobne jest to, że zatrzymał się w Sochaczewie.
B.G.: Było to duże wyzwanie i nie ukrywam, że byłam pełna obaw. Mąż wpadł na pomysł, aby wydarzenie składało się z dwóch, połączonych ze sobą, części: przejazdu kolejką wąskotorową z muzeum do Chodakowa i przemarszu ulicami tej dzielnicy oraz przedstawienia w SCK.
Rozpoczęły się przygotowania…
J.G: Byliśmy m. in. w Warce, w muzeum ze zbiorami poświęconymi Paderewskiemu. Przygotowania trwały ponad trzy miesiące. Każdy scenariusz przygotowany przez żonę jest jej autorskim dziełem, co sprawia, że wszystkie są unikatowe.
B.G.: Zapoznawanie się z materiałami źródłowymi, słuchanie płyt, oglądanie filmów z udziałem kompozytora – to wszystko było niezbędne, by powstał scenariusz. Ten, pod kątem historycznym, weryfikował mąż.
Przywiązują Państwo dużą wagę do zgodności z faktami historycznymi?
J.G.: W wielu przypadkach należy przyjąć, że scenariusze mają prawo do fabularyzacji. Autor ma prawo do pewnych modyfikacji i może interpretować wydarzenia po swojemu. Spektakl to nie jest opracowanie naukowe. Uważam, że ścisłości historycznej możemy wymagać od naukowców.
B.G.: Skoncentrowałam się na sylwetce Paderewskiego jako człowieka i Polaka. Sam spektakl nie miał sochaczewskich odniesień, był uniwersalny, pełen odwołań do podróży kompozytora, koncertów, działalności społecznej i patriotycznej. Chciałam pokazać Paderewskiego jako pracowitego człowieka o niebywałym talencie. Człowiek ten miał możliwość poznania niezwykłych ludzi, był w centrum ówczesnych wydarzeń. Wtedy Paderewski był gwiazdą o wiele większą niż współcześnie Michael Jackson, jego zarobki też były o wiele większe.
To przedsięwzięcie nie było pierwszym, z którym wyszliście poza mury szkolne.
B.G.: Tak, już wcześniej nam się to zdarzało. W przypadku „Paderewskiego” byliśmy jednak pod presją: krótkiego czasu na realizację pomysłu. Chopin to dobra szkoła, trafiają do niej uczniowie z ambicjami. Nic więc dziwnego, że mieliśmy wielu chętnych do zagrania w przestawieniu. W każdym roczniku znajduje się utalentowana młodzież, z którą można pracować na wysokim poziomie.
J.G.: Bardzo pomaga nam też wsparcie ze strony dyrektora. Życzliwość i wspomaganie naszych działań dają nam komfort pracy. Pracujemy mimo skromnych warunków. Nie mamy przecież własnej sali widowiskowej, którą musi zastąpić sala gimnastyczna.
B.G.: Ponadto gdybyśmy nie mieli poczucia swobody twórczej, byłoby nam o wiele trudniej zrealizować przedsięwzięcia. Robiąc wiele przedstawień uświadomiłam sobie, że mamy szczęście do osób, które pojawiają się wokół nas. Sprawia to mi olbrzymią przyjemność – spotykam ludzi, daję im tekst - słowa, które oni ubierają w gesty, interpretują, stając się współtwórcami spektaklu. Młodzi ludzie są bardzo twórczy i bardzo często zgadzam się na ich sugestie. Nie narzucam młodzieży własnej wizji artystycznej.
Czy w projektach teatralnych biorą udział głównie uczniowie klas humanistycznych?
B.G.: Nie ma reguły – dominują uczniowie klas humanistycznych, ale występują także uczniowie klas matematycznych i biologiczno-chemicznych. W ubiegłym roku przygotowywałam dwa przedstawienia: „Dziewczyny Wyklęte” i „Paderewskiego, który wygrał Polskę na fortepianie”. Mieliśmy mało czasu, uczniowie musieli opanować duży scenariusz, uczestniczyć w próbach. A przecież mają liczne obowiązki szkolne. To dla nich duży wysiłek połączyć naukę z pasją.
J.G.: Przy okazji chciałbym się odnieść do nienajlepszej atmosfery wokół klas humanistycznych. Media od pewnego momentu negatywnie się o nich wypowiadają, do tego uczelnie promują studia na kierunkach ścisłych, deprecjonując humanistyczne. Tymczasem np. ostatnio w USA dużą część budżetu przeznaczono na rozwój nauk humanistycznych. Uznano, że rozwój gospodarki mogą zapewnić tylko ludzie kreatywni – a ci są absolwentami kierunków humanistycznych.
Może nadszedł czas, by odczarować mity o humanistach?
J.G.: O tym, że kultura jest ważna, nawet w najgorszych czasach, wiedział już Winston Churchill. W 1940 roku zebrał radę ministrów i rozpoczęły się rozmowy, skąd wziąć pieniądze na obronność. Jeden z ministrów chciał, by na zbrojenia przenieść pieniądze przeznaczone na kulturę. Churchill odpowiedział: to czego wtedy będziemy bronić? Bronimy przecież tożsamości narodu. Co może być ważniejszego?
Stąd też w państwa przedsięwzięciach pojawia się tyle tematów patriotycznych?
B.G.: Zawsze staramy się podchodzić do nich w niekonwencjonalny sposób. Przygotowując „Dziewczyny Wyklęte” uznałam, że dość jest już pokazywania wojny z perspektywy mężczyzn, czas oddać głos kobietom. Koncepcja się sprawdziła. Wymownym przykładem jest odbiór przedstawień przez publiczność. Podczas naszych spektakli panuje cisza i skupienie. Taki nastrój udało nam się stworzyć np. podczas przedstawienia „Paderewskiego” w hotelu Chopin. Jednocześnie uciekamy od koturnów, przedstawiając np. w spektaklach poświęconych odzyskaniu niepodległości punkt widzenia artystów, wykorzystując autentyczne wypowiedzi Iwaszkiewicza, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej czy Słonimskiego. Natomiast podczas przedstawienia „Czapkę wolności zawsze noszono na bakier” akcentowaliśmy nie powagę wydarzeń, lecz radość z odzyskanej wolności. W przedsięwzięciu tym wzięła odział orkiestra i chór ze szkoły muzycznej oraz nasi uczniowie.
Wasza współpraca ze szkołą muzyczną trwa od dawna?
J.G.: Myślę, że jest to już kilkanaście lat. Zaczęło się chyba od spektaklu poświęconego Haendlowi. Żona pracowała wtedy jeszcze jako polonistka w Iwaszkiewiczu. Z płockiego teatru, dzięki absolwentce Iwaszkiewicza, Katarzynie Małachowskiej, udało się wypożyczyć stroje z epoki. W wydarzeniu uczestniczyła orkiestra pod dyrekcją Daniela Zielińskiego, w pracę włączyła się Marita Uhlig – tu trzeba dodać – główna inicjatorka współpracy ze szkołą muzyczną.
B.G.: Podczas mojego pierwszego roku pracy w Chopinie przygotowałam uroczystość z okazji dwusetnej rocznicy urodzin patrona, również we współpracy z Maritą Uhlig. Później były jeszcze „Wędrówki z Chopinem po ziemi sochaczewskiej”, które wystawialiśmy w liceum i w PSM. Mąż pomagał w scenariuszu, który opierał się na jednej z jego publikacji.
J.G.: Był taki czas, gdy promocją w starostwie powiatowym zajmowali się Adam Lemiesz i Maciej Małecki – również absolwenci Chopina. Przygotowaliśmy przewodnik trasami rowerowymi, potem powstała cała seria wędrówek – kulinarnych, śladami Jagiełły czy właśnie Chopina.
B.G.: Wiele przedstawień powstało podczas mojej pracy w Iwaszkiewiczu. Niemal wszystkie zostały przygotowane we współpracy z niezwykle twórczą Katarzyną Posiadałą, także polonistką tej szkoły, a dużą pomoc okazywała nam pani Bożenna Małolepsza.
Są Państwo bardzo aktywni, a do tego przecież zajmujecie się jeszcze pełnoetatową pracą nauczycielską.
J.G.: Na co dzień żyjemy w rzeczywistości szkolnej, która oprócz pracy dydaktycznej, wiąże się z dużą biurokracją. W trakcie mojej pracy zawodowej liczba dokumentów, które musimy wypełniać, wzrosła 20-, 30-krotnie. Poza tym program przygotowawczy do matury sprowadzono do niecałych dwóch lat, przez co tempo pracy wzrosło. Znaleźć czas na swobodę twórczą jest bardzo trudno. Program jest przeładowany, podobnie podręczniki. Potem ta mocno rozbudowana wiedza wymagana jest na maturze. Urzędnika ministerialnego czy rodzica interesuje tylko cyfra, wynik. Poszliśmy w kierunku nauczania, nie kształcenia. Kiedyś szkoła uczyła umiejętności mówienia. Teraz na każdym szczeblu mamy egzaminy pisemne. Zmuszamy jednak uczniów klas humanistycznych do tego, by mówili i trenowali umiejętność formułowania swoich myśli.
B.G.: Uczymy odpowiedzialności za słowo. Jest to najważniejsze narzędzie i należy brać odpowiedzialność za to, co się mówi i do kogo się mówi. Pomimo tego, że nasza praca jest wymagająca, daje nam ona satysfakcję i możliwość obcowania z młodymi, inteligentnymi ludźmi.
Rzadko słyszy się teraz tyle dobrych słów o młodzieży.
B.G.: Mamy fantastyczną młodzież. Taką, której się chce działać. Przykładem może być koncert przeciwko nienawiści zorganizowany w naszym liceum po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza.
J.G.: Krytykowanie młodych nie jest niczym nowym. Istnieją teksty sprzed pięciu tysięcy lat, w których narzekano na młodzież. A jednak to nowe pokolenia rozwinęły przez tysiące lat naszą cywilizację. Nie obrażając nikogo uważam, że dzieci naszych byłych uczniów są bardziej otwarte od rodziców, kreatywne, nastawione na ludzi. Powtarzam zawsze, że to ja jestem od przeszłości, a uczniowie mają żyć w teraźniejszości, z myślą o przyszłości.
B.G.: Całe życie patrzymy w twarze młodych ludzi. Są tak wspaniali, otwarci, a zarazem nieświadomi dorosłego życia, że niekiedy czuję ogromne brzemię odpowiedzialności za ich przyszłość.
Czy zawsze chcieli Państwo zostać nauczycielami?
B.G.: Nigdy w życiu! Co więcej, przez całe życie uciekałam od tego, by robić przedstawienia, a jednak ciągle moja praca zawodowa gdzieś wokół tego się toczy.
J.G.: Ja również miałem inny plan na swoje życie. Wszystko jednak potoczyło się tak, że pracujemy wraz z żoną w oświacie i staramy się robić to jak najlepiej potrafimy.
Rozmawiała Agnieszka Poryszewska.
Dodaj komentarz
- to dla Ciebie staramy się być najlepsi, a Twoje zdanie bardzo nam w tym pomoże!